Tunezja, dzień 1
...zaraz, jaka Tunezja? Do Tunezji stąd jeszcze bardzo daleko...

Zacznijmy zatem od... planowania...
Cóż… jeśli chodzi o planowanie, to od początku szło nam jak po grudzie. Tzn. bilety kupiliśmy bez problemu, a pierwotny zamysł zakładał lot z Poznania, Lufthansą do Monachium i tam przesiadkę na inny lot Lufthansy do Tunisu. Generalnie całkiem rozsądnie czasowo i kosztowo zaplanowany transport. Jednak problem zaczął się, gdy okazało się, że… z Poznania do Monachium leci mały ATR, który… do luku bagażowego zabierze tylko jedną walizkę z rowerem. A nas miało lecieć pięcioro. No bardzo nie fajnie. Że pokpiliśmy sprawę i kupiliśmy najpierw bilety na lot, a potem chcieliśmy dokupić bagaż rowerowy wspomnę, bo może ktoś ryzykuje podobnie i lepiej, by się nie zdziwił tak, jak my. Zatem… nie polecieliśmy wg planu, bo przebookowanie nas na lot do Tunisu z Warszawy (też przesiadkowy, jak wcześniej, tylko z W-wy leciał większy samolot) miało kosztować więcej na osobę, niż bilety, które kupiliśmy i ostatecznie skorzystaliśmy w wersji zastępczej.

Koniec końców, gdy już było ustalone, kto leci, to okazało się jednak nie Lufthansa, i nie przez Monachium. Tylko Ryanair i to do Palermo… Tak, dobrze czytacie: Italia, zamiast Tunezji. W sumie też chyba ciepło, a na dodatek wino, kawa, pizza zamiast nie-wiadomo-co…
W Palermo lądujemy w piątek, 28 lutego, dzień wcześniej, niż pierwotnie opiewały plany całego wyjazdu. Lądujemy, pakujemy się do apartamentu, skręcamy rowery i lecimy w trasę po okolicach. No tak, mamy dzień w gratisie, bo dopiero w sobotę mamy prom do Tunisu. Mhm, będzie przygoda. Pływaliśmy już promami w naszej rowerowej karierze, więc wiemy, z czym i jak to się je. Ale… nie uprzedzajmy faktów.
Zatem… jesteśmy w Palermo, Kris wytyczył trasę, jest ciepełko… nie ma co się nudzić, bo i tak wszystkie knajpki otwierają tu późnym popołudniem. Jedziemy.

Kris:
– Wytycz trasę na piątek, mamy cały dzień…
No jasne, łatwo powiedzieć. Nie byłem dotąd na Sycylii, duże miasta, a Palermo z pewnością nie jest małe, mają to do siebie, że ciężko z nich sensownie i szybko wyjechać. To w końcu Italia, a nie Skandynawia, czy Niderlandy… dodajmy sobie do tego jeszcze słynny włoski temperament, nadmiar aut i skuterów i mamy obraz tego, co na nas czeka.
– Wytycz trasę i już. Najwyżej skrócimy.
Akurat! A trasa daje wycisk. Miało być bez takich jazd, jak rok temu w Atlasie, ale musiała mi się ręka omsknąć, albo coś… dość, że jak weszły ścianki pod 20% to przestało być zabawnie. Niby niecało 80 km, niby 1,3 km w pionie, a wracaliśmy już na lampkach…