Saksonia, czyli Drezno i okolice (dzień 2)

W barokowych ogrodach Großsedlitz

Odrobina rozgrzewki z rana...

Sobotni poranek w Heidenau wita nas piękną, słoneczną pogodą. Nie jest może super ciepło, ale… nie jest też specjalnie zimno. Niektórzy nawet decydują się jechać na krótko. 

Plan na ten dzień jest prosty i łatwy. Jedziemy wzdłuż rzeki, po czym zawracamy. Dobrodziejstwo kolejnego noclegu w tym samym hotelu powoduje, że można jechać zupełnie na lekko. Bez sakw. Pomysłodawca wyjazdu tak to sobie ułożył i okazuje się, że całkiem nieprzypadkowo. Ale… nie uprzedzajmy faktów. 

Zanim jednak dobrze się rozpędzimy… gubi się Kama i oczywiście, jakżeby inaczej. Damian. Damian, mający na swoim rowerze pięć nawigacji, dwa zegarki i jeszcze pewnie coś… nie wgrał śladu. I zgubił się w miejscowości mniejszej od Kórnika. Przy dojeździe nad rzekę. Ech… gdy w końcu dojeżdżają razem, już wiemy, kto będzie bohaterem dnia. Damian i te jego garminy… 😉

Z małego miasteczka, gdzie nocowaliśmy (Heidenau  bowiem niczym szczególnym się nie wyróżnia) ruszamy w kierunku naszego pierwszego punktu wycieczkowego, zaplanowanego na ten dzień. Barokowych ogrodów Großsedlitz. Szczegół, który umknął organizatorowi wycieczki podczas opowieści, jak tam jest ładnie…  wkrótce okazuje się być kwestią dość zasadniczą. Bowiem, gdy po krótkim odcinku wzdłuż rzeki trasa nagle odbija w prawo i zaczyna prowadzić na wyniosłe wzgórza ocieniające dolinę Łaby… milkną śmiechy i zaczyna się mozolne sapanie pod górę. Nie ma lekko, podjazd może nie jest specjalnie długi, ale potrafi dać w kość, bo trzyma kilkanaście procent na sporej długości. Oczywiście pierwsze wjeżdżają elektryki, ale potem Damian prowadzi grupę pościgową na gravelach. Zjeżdżamy się przy wejściu, zostawiamy rowery pod opieką Sławka i maszerujemy zobaczyć, czy warto było się tak zmęczyć…

Kawa w barokowych ogrodach zawsze na propsie 🙂

Ale jak to jedziemy w górę?! No... w górę rzeki... 🙂

Wyruszamy w końcu z tego zupełnie wyczillowanego Großsedlitz w kierunku Pirny. Całkiem sporego miasta, położonego nad brzegiem rzeki. Zatem hasło “jedziemy w górę rzeki”, rzucone przez kierownika wycieczki, przyjęte z lekkim niedowierzaniem wkrótce ustępuje zespołowej uldze. Czeka nas zjazd, długi, szybki i całkiem przyjemny taki prawie-że sprint do miejscowości. Jest na tyle dynamiczny, że niektórzy muszą założyć na siebie dodatkowe kurteczki. I znowu rozpadamy się na małe grupki, które ostatecznie zjadą się na pirneńskim rynku. Stajemy tam na dłuższy popas, czyli kawkę / czekoladę lub bezalkoholowe… a zapaleni fotografowie z ekipy biegają po uliczkach, by obfocić to i owo. W końcu nasyceni… ruszymy pod zamek dokąd – niestety dojechać się nie da. Wdrapujemy się na rowerach na tyle blisko, na ile się da, ale gdy okazuje się, że dalej trzeba schodami… zadowalamy się wspólną fotką pamiątkową z zamkiem w tle (umownie przyjmijmy, że tak jest). 

Niby na zamku w Pirnie...

Daleko jeszcze?

No i żegnamy Pirnę, niby duża miejscowość, ale  nad rzekę zjeżdżamy błyskawicznie i wiodącym wzdłuż niej szlakiem rowerowym jedziemy do kolejnego punktu naszej wycieczki. Na górujących nad drugim brzegiem Łaby formacjach skalnych pojawia się monumentalnie wyglądające Bastei, ekipa najpierw z niedowierzaniem (“niemożliwe, nie każesz nam jechać pod górkę więcej?”) a potem z wyraźną ulgą przyjmuje do wiadomości, że TAMTĘDY nie pojedziemy. Nie ma ich co dołować… wystarczy poczekać na podjazd pod Königstein…

Podjazd pojawia się znienacka i już nie bierze jeńców. To – od razu przyznajemy – najbardziej niewdzięczna część trasy, bo pod twierdzę jedzie się spory, ponad dwukilometrowy odcinek pod górkę, w normalnym ruchu ulicznym. Co prawda to Niemcy, więc kierowcy aut raczej uważają na rowerzystów i mijają ich w bezpiecznej odległości, ale… to jednak ulica. Mało przyjazna do prowadzenia roweru pod górkę (a tak, bikewalking niektórzy zaliczają, czy tego chcą, czy nie). 

Na szczycie dzielimy się na ekipę, która idzie zobaczyć twierdzę, i na tych, co są tak głodni i zmęczeni, ŻE JUŻ NIGDZIE NIE IDĄ! 

Umawiamy się w knajpce u podnóża Königstein na konkretną godzinę i realizujemy plany wg woli.

Widok z Twierdzy Königstein... warto się było skrobać pod górkę

Do Twierdzy nie wejdziecie ani z, ani na rowerach. Można je jednak zostawić na parkingu poniżej, przy stojakach rowerowych, a dalej, po wykupieniu biletów – wjechać windą. Widoki jak wyżej… sama twierdza jest dość duża i żeby wszystko zobaczyć, trzeba z pół dnia. Albo i więcej. My zadowalamy się zatem obejrzeniem widoków, rezygnujemy z wystaw muzealnych i wracamy do reszty ekipy. Szybka kawa, taki trochę bylejaki bratwurst (oczywiście – kto musi) i mkniemy z powrotem ku rzece.

Ten krótki odcinek wrócimy po śladzie. Do miejscowości Rathen, gdzie czeka nas przeprawa promem na drugi brzeg (przy okazji porada: promy są płatne, trzeba mieć gotówkę). I właśnie północnym brzegiem Łaby wrócimy do Heidenau, przeprawiając się po raz kolejny tuż przy naszej miejscowości promem w Birkwitz. Ten odcinek jakby mniej ruchliwy, ale może to też już kwestia pory dnia – powolutku słońce zniża się nad horyzontem i Niemcy przygotowują się do snu. Serio. 😉

Na promie w Rathen

I już? Znaczy koniec? Ano nie 🙂

Znaczy… byłby to koniec. Dystans akuratny, powrót popołudniem… można iść na melanż “na miasto”… aleśmy uknuli chytry plan. Plan, którego celem był niby wypad rowerowy na kolejny w okolicy zamek. A tak po prawdzie to…

...Solenizant...

… musiał zostać zabrany na wycieczkę, bo przecież niespodzianka z balonikami na rowerze, z rana nie mogła być jedyną, prawda? Na szybko więc wytyczyliśmy przyjemną, uzupełniająca wycieczkę na zamek Weesenstein, plan wcieliliśmy w życie a część ekipy się poświęciła i zaczęła przygotowywać “tort” i różne uzupełniające dietę smakołyki. 

Wyjazd do pobliskiej miejscowości Müglitztal prowadził początkowo asfaltową drogą wzdłuż rzeki Müglitz. Dojechaliśmy tam sprawnie… niby trasa była lekko pod górkę, ale sprzyjający wiatr w plecy ładnie pchał nas ku celowi wycieczki. 

Sam zamek zdążył się niestety zamknąć, zanim dojechaliśmy (tzn. dało się wbić na dziedziniec, ale dla przykładu do kawiarni to już niestety nie)… jeśli planujecie go odwiedzić, to warto być wcześniej, bo z barkowych ogrodów zamkowych musi sam zabytek prezentować się równie pięknie. 

Na zamku Weesenstein

A potem powrót… do hotelu i impreza urodzinowa (które zostały ocenzurowane). Ale by nie kończyć tak tajemniczo zobaczcie, jak wracaliśmy do Heidenau. Bo po drugiej stronie rzeczki Müglitz, skryta między drzewami biegnie cudowna szutrowa ścieżka wprost dla naszych dzikich, stęsknionych wolności graveli. Pojechaliśmy nią! Ależ to była epicka jazda…