Rowerowe Morawy, cz. 5

Bzeneč - Kvasice, 55 km, 145 m up.

No, to dziś będzie płasko. Oczywiście, jak już wyjedziemy z miasteczka, i przestanie być pod górkę. Bo to już chyba taki zwyczaj, że zaczynamy trasę dnia od podjazdu. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś wczoraj wieczorem przesadził z winem. Zanim jednak zaczniemy – przystanek pod sklepem, trzeba zakupić wodę. Ktoś niby przesadził z winem? Nie widać tu takich…

Ruszamy w kierunku Uherskiego Ostrohu, omijając miasteczko Veseli nad Moravou (gdzie nocowała nasza ekipa zwiadowców jesienią 2022 rok). Dojeżdzamy do miejscowości i … no tak się ładnie składa, że naprzeciw tamtejszego zamku jest kawiarnia. Bardzo zacna kawiarnia. Cóż więc począć… przewa!

Ten dzisiejszy trip wypadnie nam właściwie po całości w dolinie rzeki Morawy. Jak tylko dopijemy kawkę (a nie spieszy się nam, bo nie dość, że płasko, to jeszcze niespecjalnie daleko do kolejnego noclegu), to wbijemy na ślad we wsi Kostelany nad Moravou i tak już wzdłuż rzeczki pojedziemy aż do Kvasic. Droga prosta, łatwa i przyjemna, tak, że te nasze nawigacje można byłoby zostawić w sakwach, a nawet Damian by się nie zgubił. Chyba…

Urokliwość trasy tego dnia jest na tyle oczywista, że kilometry same uciekają, a że widoczki są dość, by tak rzec, podobne, to jakoś szybko nam schodzi na dojeździe do kolejnego noclegu. A może… to po prostu kwestia deszczu, który nagle, nie wiadomo skąd pojawia się nad nami i zaczyna od małych kropelek, a kończy konkretną ulewą akurat w momencie, gdy docieramy pod agro. No jakby nie mógł poczekać te kilkanaście minut….

Instalujemy się w pokojach, zamieniamy mokre ciuchy w suche i… okazuje się, że przestaje padać. Nasze agro to zarazem knajpka, ale z jedzenia serwują tam jedynie piwo i większe piwo, toteż ruszamy „na miasto” (hehe, no nie przesadzajmy z tym miastem, 'cnie) w poszukiwaniu obiadu. Ktoś trafia na pizzerię, ktoś znajduje sklep, ktoś inny bankomat (bo pizza to jedynie za gotówkę)… i tak jakoś schodzi nam popołudnie. I zostaje dużo czasu do zabicia…

Suplement: Kvasice - Kromieryž, 25 km, 68 m up.

Niektórzy są niedojechani. A właściwie to twierdzą, że muszą się wybrać do pobliskiego Kromieryža, który słynnie z zabytkowej zabudowy i z pewnością wart jest mszy nocnych zdjęć. Wydawałoby się, że amatorów takiej wycieczki będzie więcej, ale jakoś nagle wszyscy zrobili się zmęczeni, pizza taka rozleniwiająca, a piwo takie pyszne… więc do miasta czeskich biskupów rusza tylko Kama, Anka i Kris. 

Kris: ej, chodźcie – zrobimy czelendż na Damiana, pojedziemy bez śladu do innego miasta.

Reszta ekipy: nie, boimy się, nie chcemy zaginąć w akcji.  

Cóż, pojechaliśmy sami.

¯\_()_/¯

Trasa prowadzi wzdłuż rzeki Morawy, więc nie sposób się zgubić. Jedzie się szybko, bo jest jakby z wiatrem, a że zdążyło już przeschnąć po popołudniowym deszczu, to na rynek starego miasta docieramy bardzo sprawnie. I tak, jak sporo sobie po tym wyjeździe obiecywaliśmy, to poza smaczną kawką w podcieniach kromeryskiej restauracji – samo stare miasto nie zrobiło na nas wrażenia. W samym centrum dużo aut (chyba klasyczna przypadłość wschodniej Europy, bo zdaje się, że musimy dojrzeć do tego, że nie wszędzie trzeba samochodem dojechać), katedra w remoncie, więc jakoś tak niespecjalnie jest co zwiedzać. Choć oczywiście obowiązkowo wieczorne fotki się robią i całkiem zacnie to w kadrach wygląda.

Do Kvasic wracamy już po zmroku, ekipa zaległa w pokojach, więc i my kładziemy się spać, bo następny dzień – wczesna pobudka. 

A jechaliśmy tak (główną trasę, bo suplement to bez śladu):