Rowerowe Morawy, cz. 3

Mikulov na Moravě - Moravský Žižkov, 58 km, ok. 400 m. up

Zwiedzanie mikulowskiej starówki następnego dnia jest wpisane w program wypadu. W nocy przeschły nam mokre rzeczy (zwłaszcza te najbardziej dotknięte przez deszcze poprzedniego dnia, czyli ochraniacze na buty), a że pogoda zapowiada się idealna do jazdy to zaczynamy dzień od spacerów. Skoro bowiem mamy w planach na dziś – całkiem celowo – przewidziany najkrótszy dystans, bo ciut ponad 50 km w miarę płaskiej trasy, to czemu nie skorzystać. Zamek, synagoga, zakupy… (a tak, w niedzielę w Czechach sporo sklepów jest otwartych) i obowiązkowo kawa & ciacho na starym mieście, tuż obok zamku. Kawiarenka zacna, kawa pyszna, słodkości wyborne… ale – kto czytał relację z poprzedniego wypadu, ten wie – płacimy gotówką. 

Najedli, popili… trzeba ruszać. Bo po drodze… hoho, czekają nas same wspaniałości. Kawałeczek przez miasto i zaraz rogatkami Mikulova wbijamy na szlak rowerowy w kierunku na Satov. Trasa ma tę zaletę, że ruchu – poza rowerzystami – na niej żadnego. mikulowskie wzgórza powoli odsuwają się w dal, cały czas jednak prezentując się w naprawdę ładnym landszafcie. I jedzie się całkiem przyjemnie. Aż… zaczynają się górki. No cóż począć… jesteśmy w regionie słynącym z winnic (które zresztą są stałym elementem krajobrazu), a te… jak pewnie wiecie niekoniecznie lubią płaskie tereny. I tak sobie meandrując góra – dół – góra dół… docieramy do Uvaly. Maleńkiej wioski na kraju świata, gdzie – jak przystało na urokliwe Morawy – jest winnica od odwiedzenia. Kawka, przekąska, lampka wina (taaa… bez obaw, zaraz po wyjeździe jest odpowiedni podjazd, który usunie z organizmów naszych bohaterów nadmiar niepotrzebnych substancyj… 😉 Póki co jest jednak tak uroczo, że niektórzy odgrażają się, iż przyjada tu na dłużej. Prosecco Residence Marko ma w nazwie właściwie wszystko, co trzeba. Można kliknąć w link, jak komuś brakuje dodatkowego info, ale zapewniamy: wino mają tam W-Y-B-O-R-N-E!

Úvaly ma zresztą dodatkową zaletę. Mieści się praktycznie w równej odległości od trzech absolutnie koniecznych do odwiedzenia miejsc na Morawach. W Mikulovie byliśmy, a za chwilę, jak tylko ekipa się w końcu zbierze (a nie jest to łatwe, bo ta palava jest po prostu wyborna) – ruszymy do miasteczka Valtice. Gdzie czeka na nas zamek książąt Lichtenstein (do 1945 roku ich główna siedziba właściwie). 

Biegnącą pomiędzy winnicami drogą wbijamy na otaczające Valtice wzgórza, omijamy zamknięte Muzeum Żelaznej Kurtyny (trochę szkoda, ale nie da się zobaczyć wszystkiego) i już mkniemy szosą w kierunku pięknie prezentującego się w dolinie zamku. W miasteczku spory ruch, aut co niemiara, widać, że pogoda nie tylko nas wysłała w podróż. Choć oczywiście rowerzystów jest mniej niż automobilistów. Po zamkiem dłuższa chwila przerwy, bo fotki, zwiedzanko, i takie tam rzeczy.

Między Valticami, Brzecławiem a Lednicami znajduje się taka ilość ciekawych miejsc do odwiedzenia, że można im poświęcić kilka dni, a i tak się wszystkiego nie zobaczy. My, za sprawą ograniczonego czasu też musieliśmy dokonać wyboru i teraz… po kilkudziesięciu minutach włóczenia się po valtickim zamku i jego ogrodach ruszamy w trasę do Lednic. Ale… nie możemy sobie odmówić – jeszcze rzut oka na park Liechtensteinów…

Następny punkt programu – Zamek Lednice. Jesienią ub. roku zrobił na nas niesamowite wrażenie, ale to, co czekało na nas w czasie majówki – przeszło wszelkie oczekiwania. Przede wszystkim ogrody, pełne kwiatów… chwila, moment, a trasa do Lednic? Taaa… po kolei…

Trasa z Valtic do Lednic mogłaby trwać i trwać. Raz, że jedzie się bardzo przyjemnie, bo szlak jest prawie całkowicie odseparowany od ruchu ulicznego, a dwa… że wypada przy Świątyni Trzech Gracji, gdzie… dobrze myślicie to kolejne miejsce, gdzie można skosztować tego, co na Morawskich Szlakach Winnych najlepsze. Przepyszna Palava, serwowana w kieliszkach (a nie w jakichś obleśnych plastikowych czy kartonowych kubeczkach)… no tak trzeba żyć. Marnujemy czas ciesząc się, że nic nas nie goni. Ten plan bowiem, by na dziś nie szaleć z dystansem był zdecydowanie DO-SKO-NA-ŁY! Cheers!

A Lednice? Gdzie w końcu docieramy? Wszystko, co o nich słyszeliście – jeśli lubicie zwiedzać takie miejsce – jest prawdą. Moglibyśmy zresztą te nasze ochy i achy uskuteczniać tutaj długo, wręcz do znudzenia. Ujmijmy to tak: Jędrzejowi, naszej maskotce od “daleko jeszcze” trzęsły się ręce, gdy wyciągał aparat, a na twarzy miał wypisane pytanie: “czy wystarczy mi miejsca na karcie na to focenie”. #takbyło #niezmyślam

Na wyjeździe z Lednic wbijamy do knajpki, na całkiem pyszny obiad. Miejsce z dala od turystycznego zgiełku centrum miasteczka, jest gdzie bezpiecznie zostawić rowery, a i jedzonko całkiem zacne… niektórzy obżerają się tak, jakby nie wiedzieli, że wieczorem też czeka nas uczta. Choć przewodnik mówił, że śpimy w winnicy. Ale… nie uprzedzajmy faktów. 

Do kolejnej miejscowości – Velkich Bilovic, które miały być naszym docelowym miejscem tego dnia ruszamy wzdłuż leniwie meandrującej rzeki Dyji. A właściwie jej odnogi zwanej Stara Dyja. Mijamy minaret (a tak tak, Liechtensteinowie mieli kaprys, więc w pałacowych ogrodach znajdziedzie między innymi taki zabytek), zameczek myśliwski (a raczej jego ruiny), przeprawiamy się na drugą stronę rzeki i szutrowo – asfaltowymi drogami docieramy do wspomnianych wyżej Velkich Bilovic.

Velke Bilovice miały być naszą metą tego dnia, bo to jedno z najważniejszych miasteczek z winiarniami. Jest też tam sporo miejsc, gdzie da się przenocować, ale… dla 16 osób nie było takiej szansy, by znaleźć nocleg. Za rozsądne pieniądze. Toteż samą miejscowość po prostu przejeżdżamy (a że poza winiarniami nie ma tam specjalnie nic do zobaczenia), to droga schodzi nam szybko. I gdy garminy zaczynają nam pokazywać, że jeszcze 2,5 km do “chałupki” – hehe – jakoś tak ekipa zaczyna całkiem chyżo kręcić pedałami. Śpimy – jako się rzekło – w winiarni, gdzie jest też całkiem zacna restauracja, więc… gdy tuż za Bilovicami pada pytanie o postój kawowy… nikt nie chce przystanąć. Wszyscy chcą już na nocleg. Docieramy pięknie wijącą się wśród winnic drogą, pakujemy rowery do specjalne przeznaczonego na nie miejsca i meldujemy się w pensjonacie. 

Taki widok w pensjonacie wita nas na wejściu. To będzie dłuuuuugiii wieczór 🙂 A jechaliśmy tego dnia tak…