Pałace, zamki, widoczki czyli dzień drugi

Na rynku w Bolkowie

Sobotni poranek zaczynamy od spotkania z mistrzem patelni, czyli Norbisiem. Mało kto brał na poważnie jego wieczorną opowieść, że nawet wodę na herbatę przypalić potrafi (w końcu naprawia rowery w sposób absolutnie mistrzowski), więc pozwalamy mu zrobić jajecznicę. Mhm, szybciutko żałujemy decyzji. Nie ma oczywiście winnego sytuacji, bo podobno młynek do soli rozkręcił się przypadkowo, a grudki wspomnianej przyprawy wylądowały w potrawie. W ilości zatrważającej. Odważni zdecydowali się więc zjeść norbisiową jajecznicę z dżemem. No nie pomogło…

Zamek Świny przed nami...

No dobra, jedźmy w końcu!

Mając na względzie piątkową jazdę w grupach… decydujemy się na rozwiązanie podobne. Sławek i Kuba nie jadą na pierwszy punk zamkowy (do Kłaczyna), dołączą do nas na zamku Świny. Takoż czynimy. Oczywiście, jak nas przystało – nie jedziemy doliną Nysy Szalonej, szosą wiodącą na Wolbromek, tylko wbijamy od razu na Górę Ryszarda – drugie ze wzgórz dominujących się nad Bolkowem. Płasko to mamy pod domem, więc skrobiemy się pod górę sapiąc jak kowalskie miechy. I tak, po około 10 km docieramy pod ruiny zamku w Kłaczynie. Stoi na terenie prywatnej posesji (w takim bardziej gospodarstwie, niż ogrodzie), ale skoro brama wjazdowa jest otwarta… korzystamy z tego bez wahania. 

Zaplanowany pod Świny powrót (pamiętacie – syndrom komiwojażera) mamy terenem… niestety, rosnąca w siłę Rzeczypospolita pobudowała nam na trasie ekspresówkę i dochodzimy do wniosku, że polna droga, którą mieliśmy wracać na odcinku S3 jest raczej z gatunku tych już nieistniejących. Jest przejazd, czy go nie ma… nie chcemy sprawdzać. Wybieramy więc objazd przez Celów i Wiadrów… a potem już drogą wojewódzką docieramy pod zamek Świny. To ciekawe historycznie miejsce, związane z postacią słynnego raubrittera śląskiego Hayna von Czirne. Źródła (niektóre) twierdzą, że von Czirne obrabował kiedyś   znanego pijaka, rycerza i rozbójnika Gunzela von Świnkę, właściciela zamku Świny. Gunzel poirytowany, że mu wódki ukradli, zebrał ekipę, najechał popitych zbójów w pobliskim Niesytnie (będziemy tam jeszcze dziś!) i utłukł swojego przeciwnika w zamkowej kaplicy. Czy tak było faktycznie, nie wiadomo, ale wieść niesie, (i przewrotność śląskich historii idzie jej w sukurs), że całkiem to możliwe. Sam zamek w Świnach robi wrażenie. Z pobliskiego punktu widokowego (warto pójść kawałek przez cmentarz i las) rozpościera się ładny pejzaż na wzgórza bolkowskie, a przy dobrej pogodzie pewnie i dalej, w kierunku wspomnianego Niesytna. Robimy pamiątkowe foty i w drogę.  

Góry Kaczawskie i Rudawy Janowickie

Jakoż było zaplanowane, pod Zamkiem Świny spotykamy Kubę i Sławka i teraz już całą ekipą ruszamy wspólnie przez Bolków w stronę wsi Stare Rochowice. Czeka nas, właśnie z doliny rzeczki zwanej Rochowicką Wodą jeden z najdłuższych tego dnia podjazdów. Ładnych parę kilometrów wzdłuż potoku, może niekoniecznie stromo, ale stale i wyraźnie po górkę. Wystarczająco wyraziście, by peleton rozpadł się na mniejsze grupki. Przystajemy na chwilę odpoczynku przy odnawianym majątku słynnego Hansa von Tschirne, czyli pod zamkiem Niesytno w Płoninie (byliśmy w tym miejscu rok wcześniej i widać, że prace restauracyjne całkiem zacnie posuwają się naprzód). A potem wbijamy na fragment DW 328, po czym wjeżdżamy do Marciszowa. Stąd już tylko kawałek pod kolorowe jeziorka w Wieściszowicach…

Kolorowe jeziorka...

Jeziorka jeziorkami, ale ta... Miedzianka!

Podjazd pod kolorowe jeziorka jest już dość stromy. W 2021 roku, gdy zwiedzaliśmy Rudawy na rowerach zjechaliśmy nad jeziorka z Wielkiej Kopy. Właściwie już po zachodzie słońca, więc nie było specjalnie jak zobaczyć, czy faktycznie są „kolorowe”. Tym razem jest inaczej. Jesteśmy o bardzo przyzwoitej porze, pogoda piękna, słonecznie, choć chłodno… rozgrzewamy się jednak na tej rampie o nachyleniu kilkunastu %. Zacnie…

Na powrocie (tu nie było opcji, trzeba wracać tą samą drogą do Marciszowa) dzwoni Sławek, który w międzyczasie dotarł do Browaru Miedzianka. No tak, jest sobota, wczesne popołudnie, w browarowej restauracji trzeba czekać na zwolnienie się stolika. Gdy docieramy na miejsce („jeszcze tylko ta mała górka i jesteśmy”) akurat zwalnia się miejsce dla nas. Sporo turystów, w tym również rowerzystów… sława dobrego piwa? Owszem, ale jeśli będziecie, spróbujcie wybornej zupy piwnej. Doskonałe jedzenie, polecamy! A kawa? Palce lizać…

W dolinę rzeki Bóbr...

… wracamy z Miedzianki szybkim zjazdem w kierunku Janowic Wielkich. Gdyby ktoś nie chciał wjeżdżać do Miedzianki (odradzamy, ale bywają i tacy…) to trasą z Ciechanowic wzdłuż rzeki ominie zbocze góry Miedzianki, oszczędzając sobie podjazdu i zjazdu. A przy okazji zobaczy kamienny most nad Bobrem. Skryba niniejszego wypadu szczerze odradza takie rozwiązanie, ale… 

Z Janowic jedziemy wzdłuż Bobru aż pod wieś Trzcińsko. Znowuż te wyborne, dolnośląskie asfalty szerokości jednego auta. Samo się jedzie. Przecinamy Bóbr, mając po jednej stronie Krzyżną Górę, a po drugiej Skalnik… ani chybi, że czas będzie się skrobać na Przełęcz Karpnicką. I wkrótce rzeka zostaje za plecami, a droga prowadzi coraz wyżej i wyżej. Gdy docieramy na siodło wcinające się pomiędzy Góry Sokole, a Rudawy Janowickie – przed nami pięknie w słońcu błyszczą ośnieżone szczyty Sudetów. Zjeżdżamy w dolinę, do Karpnik, najpierw pod Pałac Dębowy… niestety ten, odgrodzony od drogi za wysokim płotem i rozległym terenem parkowym nie pozwala się uwiecznić na zdjęciach. Znacznie lepiej się prezentuje Zamek w Karpnikach, a także ruiny kościoła ewangelickiego. Maciej, pamiętający wszystko i wszystkich z zamierzchłych czasów swoich wędrówek po tych okolicach częstuje nas opowieściami co, gdzie, jak i kiedy drzewiej bywało. Jeszcze tylko pałac w Bukowcu i lądujemy na noclegu we wsi Bukowiec. 

Tego dnia jechaliśmy tak...