
... czyli trochę Euro i trochę Green Velo w jednym.
Lato w pełni, tras rowerowych w Polsce przybywa, nic… tylko jeździć. Albo planować przynajmniej. Albo jedno i drugie. No i właśnie tośmy, w drugi weekend lipca 2021 uczynili. Ale… nie uprzedzajmy faktów, jak mawia Dywizja Leszczyńska.
Przydługawy wstęp... czyli rzecz o planowaniu.
Wyjaśnienie na początek: otóż swego czasu KaBeeRowicze (gwoli prawdy – tylko niektórzy) zaliczyli jedną z najpopularniejszych tras rowerowych w Polsce – Szlak Latarni Morskich, wiodący wzdłuż wybrzeża Bałtyku, od Świnoujścia do Krynicy Morskiej. No właśnie… tak się wtenczas złożyło, że do tej Krynicy to ostatecznie nie dojechaliśmy, bo – jak większość osób przemierzających na rowerach wspomnianą wyżej marszrutę – naszą wycieczkę zakończyliśmy pod latarnią na Helu. Ale fejm był, radocha też… potem wsiedliśmy na statek w helskim porcie i do Gdańska się nam głowy kiwały ze zmęczenia w rytm fal…
No dobra, ale my tu o Krynicy… zatem nie ma co ściemniać, tylko napisać, jak jest – wyprawa do Krynicy wymaga zwykle więcej czasu (albo na przeprawę przez Zatokę Gdańską, albo na jej objazd rowerem), a że czas jest, jak to zwykle bywa bezcenny i zawsze go brakuje. Toteż odpuściliśmy sobie wtedy ostatni fragment Szlaku Latarni, zostawiając sobie odcinek Gdańsk – Krynica Morska na zaś. I to „zaś” właśnie nadeszło.

On the road... czyli może nad morze?
Zanim jednak, piątkowym porankiem spod Fontanny Neptuna na Długim Targu ruszyliśmy przez Zieloną Bramę ku owej mitycznej miejscowości… trzeba było poświęcić odrobinę czasu na zaplanowanie wypadu. Miały jechać z nami osoby, które bez planu to nawet… na kawę nie chadzają, to trzeba było kwestie dojazdu z Kórnika do miasta nad Motławą dokładnie przemyśleć. Głównie dlatego, że w sezonie letnim pociągi dalekobieżne PKP są mało przyjazne dla rowerzystów. Oczywiście da się kupić z wyprzedzeniem bilety, ale… do takiego pociągu zwykle wchodzą cztery osoborowery… a nas chętnych okazało się być jedenaścioro. O ile DO Gdańska dałoby się nas jeszcze jakoś podzielić, to powrót, przy niekoniecznie pewnej godzinie zakończenia wypadu zdawał się być lekko problematyczny. No bo jak tu zaplanować zakup biletów, gdy się nie wie, kiedy będzie koniec?
Ostatecznie zatem… pojechaliśmy na wybrzeże autami, wioząc rowery na bagażnikach. Stricte: wioząc je do Tczewa. Tam porzuciliśmy 😉 samochody na parkingu (monitorowanym) przy dworcu PKP i dalej, do Gdańska… zawiozły nas pociągi Kolei Pomorskich. Wszystkich, poza Damianem i Bartkiem, bo im zachciało się dojechać na rowerami, bez korzystania z komunikacji zbiorowej… Na raty więc, ale w końcu całą ekipą meldujemy się w apartamentach na Grodzkiej przed godziną 20-stą. Szybka modyfikacja strojów (z jakby rowerowych na jakby wieczorowe) i… marsz ku gdańskim bulwarom. Jesteśmy gotowi na długie, nocne Polaków rozmowy 🙂 I tychże… szczegółów oszczędzimy Wam, choć było zacnie 🙂

Dzień pierwszy: Gdańsk - Krynica Morska, 75 km.
Plan wycieczki, trzydniowy, ustawiony był tak, by nie epatować jakimiś nadmiernie długimi dystansami. Każdego dnia coraz krótszy (bo z założenia wiemy, że w dniu ostatnim zwykle wszystkim się bardzo śpieszy). Dla lepszego rozplanowania sił (i motywacji) najdłuższy odcinek ustawiliśmy na początek. Z Gdańska, szlakiem EuroVelo10 do wspomnianej wyżej Krynicy Morskiej. Kończąc czwartkowy, nocny obchód miasta nad Motławą umawiamy się na poranny start o 9.00… Może i umawiamy się, ale… rankiem okazuje się, że części ekipy jest już gotowa od 8. Zjeżdżamy się więc na raty i spotykamy się w nadbrzeżnej knajpce na śniadaniu. A potem Długi Targ, bo wycieczkę trza zacząć od pamiątkowego zdjęcia.

Wyjazd z Gdańska, mimo korzystania przez nas z tamtejszej, naprawdę fajnie przygotowanej infrastruktury rowerowej jest… jak większość wyjazdów z dużych miast – spory kawałek biegnie wzdłuż hałaśliwych ulic aglomeracji. Gdy więc wreszcie nadarza się okazja – odbijamy, za namową Szymona z ZnajKraj.pl na południowy brzeg Wyspy Sobieszewskiej. Tu hałasy cichną, robi się niezwykle przyjemnie. Nie spieszymy się, delektując się jazdą po całkiem przyjemnie poprowadzonych szlakach i mało ruchliwych droga. Dystans ucieka niezauważalnie i się obejrzeliśmy, gdy meldujemy się przy promie Świbno na Wiśle. Chwila oczekiwania i lądujemy po wschodniej stronie naszej największej rzeki. A tam, obowiązkowo… kawa.
Cały odcinek trasy po Mierzei Wiślanej pojedziemy od Mikoszewa szlakiem Euro Velo 10. No, prawie cały. Na chwilę zjedziemy z niego, żeby zobaczyć Rezerwat Kormoranów k. Kątów Rybackich (warto, choć poza szlakiem EV10 leśne drogi zrobiły się jakby bardziej piaszczyste) i potem… wjeżdżamy do wspomnianych Kątów, gdzie polecony przez ZnajKraj.pl Bar u Basi wart jest zachodu, by doń zboczyć. Piszący te słowa spałaszował tam przepyszną rybkę, a i reszta ekipy cmokała z zadowolenia. Polecamy!

Mijamy nieszczęsny przekop Mierzei i chwilę później wjeżdżamy na niezwykle widowiskowy odcinek trasy wzdłuż samego nadbrzeża i tak dojeżdżamy do samej Krynicy. Meldujemy się pod latarnią na obowiązkową fotkę i… potem ekipa rozpada się na dwa zespoły. Jeden… jedzie do granicy z Rosją (tam i nazad, trzeba nakręcić km, a co), a drugi maszeruje na plażę, by ochłodzić się w … przyjemnie ciepłym Bałtyku. Wieczorem ustalamy plan na następny dzień i… tym razem okazuje się, że wszyscy dobrze zakonotowali, godzinę i miejsce startu.

Dzień drugi: Krynica - Tolkmicko - Rychnowo Żuławskie, 65 km.
Sobota rano wita nas… lekko pochmurnym niebem. Zanim jednak wyjedziemy z noclegów… przejaśnia się i na wybrzeżu, w krynickim porcie oczekujemy na tramwaj do Tolkmicka w całkiem ładnej pogodzie. Choć… trochę wieje…
Załadunek na „Generała Kutrzebę” (ot, Wielkopolanie popłyną tak historycznie nazwanym stateczkiem) idzie nam całkiem sprawnie. Wychodzimy z portu, a że nasza łajba nie jest zbyt duża… trochę jednak te fale nami rzucają. Damian, z niepokojem wyglądający każdej, najmniejszej ryski na lakierze jest lekko zielony z wrażenia. Choć… może to te fale…?
Rejs jest krótki. Port w Tolkmicku, podobnie jak samo miasteczko, przyglądają się naszej hałastrze jakby sennie, a i my sami wyjeżdżamy na trasę Green Velo dość leniwie. Do czasu. Aż za Kadynami wjeżdżamy na trasę podjazdu na Łęcze. Tu grupa rozpada się zupełnie, każdy wspina się swoim tempem i na szczycie zjeżdżamy się dopiero po kilkunastu minutach. Pewnie można było tę górkę ominąć, ale… co to za wyjazd bez podjazdu?

Trasa na ten dzień miała dwa warianty. Jeden przez Elbląg (dokąd ostatecznie nie pojechaliśmy) i drugi… wzdłuż Zalewu, gdzie ze wzgórz Wysoczyzny Elbląskiej dojeżdżamy przez wieś o wdzięcznej nazwie Połoniny. W Nowakowie, mostem pontonowym przekraczamy rzekę Elbląg i wjeżdżamy na Żuławy Wiślane. Ściślej, na ich elbląską część.

Malownicze krajobrazy wzdłuż rzeki Nogat będą nam towarzyszyć już praktycznie do końca wycieczki tego dnia. Odwiedzamy cmentarz menonicki w Różewie, a kilka innych widzimy z trasy. Przemykamy przez Nowy Dwór Gdański, by urokliwym odcinkiem drogi rowerowej wzdłuż rzeki Tuji dojechać do przysiółka Żelichowo, gdzie… czeka na nas wyborny obiad w zabytkowym domu podcieniowym, znanym jako Restauracja Mały Holender.

Niezwykle urocze, spokojne i świetnie położone miejsce, z pyszną kuchnią (zupa rakowa i pierogi z bobem i zielonym groszkiem… palce lizać!). I dobrze, wszak ekipa już lekko głodna była. W restauracji też okupujemy się w sery do wina na wieczór, a potem… jeszcze wizyta w Nowym Dworze Gdańskim (a dokładniej to w markecie) i zjeżdżamy na nocleg w agroturystce Orzechowy Dworek w Rychnowie Żuławskim. 65 km przejechane. Czas na zasłużony odpoczynek.

Dzień trzeci: Rychnowo - Malbork - Tczew, 60 km.
Ostatni dzień to trasa najkrótsza. Via Malbork do Tczewa. Pełna niespodzianek, ale.. nie uprzedzajmy faktów.

Pierwsza część trasy, niespełna 20 km mija szybko. Tak szybko, że gdy w Gajewie wyjeżdżamy na fragment DK 55, to nikt nawet nie protestuje, że jedziemy w teren, mimo, że stamtąd wiedzie do Malborka ścieżka rowerowa. Nawet Szczepan, zwykle słyszalny na krańcach wycieczki pokornie wbija na wyznaczony szlak, za Rafim i… tym samym, zamiast łatwo, krótko i asfaltowo mamy dłużej, dziurawiej i terenowo. Ale też jest fajnie. Do stolicy Krzyżaków docieramy więc przez wieś Kościeleczki, jest 11 lipca, więc żadnego z braci zakonnych nie spotykamy. Tylko rzesze turystów. Musi, że rycerstwo pociągnęło już pod Tannenberg…

Fotki, fotki, wszędzie fotki. I przy okazji kawa i lody. Tak to mniej więcej jest z nami w Malborku. Po godzinie marudzenia wyjeżdżamy więc w kierunku na Grobelno. W bazie lotniczej cicho (czyli też niedziela), Migów nie widać… jedziemy więc ku Wiśle, omijając ze sporym naddatkiem trasę DK 22. Jest spokojnie, czasami lekko dziurawo…

No właśnie. Krótki przystanek w Mątowach Wielkich okazuje się być… dłuższym. Wszystko za sprawą Magdy, która pękła mocowanie bagażnika. Kilka trytytek i szara taśma robią jednak robotę – całość będzie teraz trzymać lepiej, niż oryginał. Ruszamy, wyjeżdżamy na krajówkę i… wbijamy na szeroką drogę rowerową na moście na Wiśle. Po prostu WOW!

Piękna panorama Wisły (i Tczewa w oddali) aż domaga się obowiązkowej ustawki fotograficznej, a gdy wreszcie pojawiamy się na zachodnim brzegu rzeki… zaskoczenie jest ogromne. Do samego Tczewa pobudowano piękny spacerowy szlak rowerowy. Góreczki, pagóreczki (heh, każdy podjazd ma tabliczkę z nachyleniem %)… aż się mknie z przyjemnością. Jeszcze tylko wizyta na bulwarach, obowiązkowa fotka na koniec i… trzeba się pakować. Auta grzecznie czekają, by nad odwieźć do domów.

Pożegnalna fotka na koniec. 200 km za nami...

Poniżej ślady naszych wyprawy. Łącznie, w ciągu tych 3 dni przejechaliśmy około 200 km (no, niektórzy, jak musieli dokręcić, to więcej). Jeśli jesteście zainteresowani trasami, piszcie, na pewno będzie można skorzystać z naszych gotowców.
