Dzień III - Veseli nad Moravou - Hodonin, 110 km, około 1000 m przewyższeń.
Zanim go zaczniemy, wróćmy do dnia drugiego. A właściwie to do pierwszego. Zaczęło się od… odwołanego noclegu z soboty na niedzielę, czyli tego właśnie, co to ma nadejść. No, to w sumie nie wydaje się jakimś problemem, o ile oczywiście nie pobrano Wam opłaty z rachunku, nie jesteście na rowerowej eskapadzie gdzieś w świecie i… akurat w tym rejonie nie odbywa się dość popularny event weekendowy pod nazwą „winobranie”. Mhm, właśnie. Odwołany nocleg to konieczność szukania nowego, a następnie… mocna zmiana trasy. Bo Milutice, gdzie mieliśmy spać będzie trzeba ominąć i dojechać do Hodonina. A następnie też zmienić plany na ostatni, niedzielny trip w kierunku auta.
Kris wyklikał zatem nowy nocleg przy winku w Mikulovie, stanęło na jedynej możliwej opcji czyli jakimś bursointernacie w Hodoninie. Nie, żebyśmy byli rozwydrzeni dotychczasowymi wygodami, ale… pro-tip jeśli planujecie wyjazd na Morawy, lepiej planować te noclegi wcześniej, zwłaszcza, gdy jedzie się tam w tak popularnym okresie, jak winobranie. Zatem nowy nocleg już mamy, ale w innym miejscu, niż planowaliśmy. Więc podczas kolejnego wieczoru, w Veseli nad Morawą, będąc całkiem „weseli” (hej, pamiętacie, Morawskie Szlaki Winne, prawda?) Mariusz proponuje nową trasę. Taką, by jeszcze bardziej nacieszyć się widokami tzw. Morawskiej Toskanii. Szybko generuje gpx, wysyła wszystkim do nawigacji, kończymy ostatnia butelkę wina i idziemy spać. Rankiem czeka nas nawrotka w kierunku Kyjova, trasy mamy, więc może pójść nie tak?
Z Veseli wyjeżdża się świetną trasą rowerową wzdłuż rzeki. Morawa fajnie meandruje w kierunku północno – wschodnim, a że jedziemy wzdłuż niej, to i droga do Uherskiego Ostrohu szybko nam mija. Wjeżdżamy do miasteczka, pod tamtejszy zamek, a potem wracamy na wytyczony przez Mariusza szlak. W Kostelany nad Moravou przekraczamy rzekę z nadzieją, że w miasteczku będzie jakaś kawiarnia. Pewnie jest, ale zapatrzeni w nawigacje jej nie zauważamy, mkniemy dalej… ku Nedakonicom. Może tam kawka? No więc… też nie. Mimo, że tuż przy szlaku pojawia się jakby bar, to każdy myśli, że ktoś inny zarządzi przerwkę… w efekcie nikt nie wydaje stosownego polecenia i… jedziemy dalej. I teraz przestaje być łatwo. Pierwsza sztajfa pojawia się zaraz za Nedakonicami, tuż po tym, gdy przebijemy się przez plac budowy (no rozebrano ścieżkę rowerową i trzeba sobie jakoś radzić) tamtejszej ekspresówki. Polesovice, do których zmierzamy – dadzą nam w kość odpowiednio. Kilkunastoprocensowy podjazd, z miejscami zahaczającymi o 23% to już nie w kij dmuchał. Niektórzy poza kawą zaczynają szukać sklepu z wodą, bo wysiłek robi swoje. Ratunek przychodzi błyskawicznie. Najpierw szybki, bardzo szybki zjazd do sąsiedniej miejscowości, a tam, w miasteczku Ořechov czynna kawiarenka. No wreszcie! Kolarstwo romantyczne pełną, hehe, gębą. Uff..
Na postoju Mariusz proponuje kolejną zmianę trasy. „Jedźmy w przeciwną stronę”, będzie ciekawiej. Ale to nie jest dobry pomysł. Wyjeżdżamy z Kyjova w kierunku na Strážovice, drogą nr 54 i ta opcja nie jest warta polecenia. Gdybyśmy jechali wg planu, wracaliśmy tym odcinkiem. Strážovice leżą na sporym wzniesieniu, więc z Kyjova trzeba się doń piąć ładnych parę kilometrów, a droga nr 54 to wyjątkowo ruchliwy odcinek trasy. Jest więc spory ruch, jest mocno pod górkę (wg planu zjeżdżalibyśmy tędy do miasta) – chwilami trzymającego się 20%, to wszystko powoduje, że uznajemy ten fragment za zdecydowanie najgorszy czas wycieczki. Na tyle, by w przyszłości zdecydowanie wybrać kierunek ze Strážovic do Kyjova. Ale było trudno, musi być nagroda. Wjeżdżamy na teren Morawskiej Toskanii. I jest, mówiąc wprost: pięknie. Tak uroczo, jak nigdzie dotąd. Terenowe, szutrowe, asfaltowe trasy, winiarnia w Šardicach, gdzie zaopatrzymy się w słynny na całe Morawy burčak… tak można żyć!
Ta pętla (no, prawie pętla): Kyjov – Strážovice – Želetice – Násedlovice – Karlin – Šardice – Svatobořice ma kilkanaście kilometrów, a walorów widokowych oferuje przeogromną ilość. Wiemy, że dziwnie się czyta te „ochy i achy”, ale to jedno z takich miejsc, gdzie naprawdę jazda na rowerze to crème de la crème wyprawy rowerowej na Morawy. To tam znajdziecie słynną barokową kapliczkę św. Barbary (dla niej w Svatobořicach robi się wjazd na okalające miejscowość wzgórza), to tam malownicze pejzaże najbardziej przywodzą na myśl widoki Toskanii. Zdecydowanie trzeba ten odcinek przejechać, polecamy!
W Svatobořicach, już po zjechaniu z gór przystajemy w pierwszej dostępnej knajpce, ale… tam nie można płacić kartą i poza winem nie bardzo jest co zjeść. Wbijamy na drogę rowerową wiodącą z Kyjova do Mutenic (jej fragment jechaliśmy dzień wcześniej) i praktycznie zaraz przystajemy w kolejnej restauracyjce (naprawdę, infrastruktura jest tam znakomita). Obiad i kawka wjeżdża obowiązkowo.
A potem już tylko szybka jazda w kierunku noclegu w Hodoninie.