Morawy, dzień II.

Mikulov

Dzień II. Mikulov - Veseli nad Moravou, 110 km, około 900 m przewyższeń.

Rankiem odpalamy zbiorowy making of breakfast… z zapasów z poprzedniego dnia. Jest wypaśnie i do syta, no, może poza kawą, ale hej, przecież zaraz ruszymy na stare miasto w Mikulovie. Tam muszą być jakieś kawiarnie, prawda? I są. Wjeżdżamy na dziedziniec zamku (a raczej prowadzimy, bo u bramy widnieje zakaz jazdy na rowerze) na pamiątkowe zdjęcie, a potem, zaraz w podcieniach… kawka i ciacho. Co prawda „only cash”, ale jakoś dajemy radę wysupłać wymaganą ilość koron. A potem… na szlak.

"kawka na wynosi dzisiaj towarzyszy mi, to cappucino niesłodzone, będę fit" 🙂

Po kilku km, przed miejscowością Uvaly, po kilku klasycznych hopkach na ni to szutrze, ni to asfalcie… Damian łapie snejka. Przystajemy więc pośrodku niczego, akurat w miejscu, gdzie widoczki są takie sobie. No jakby nie mógł złapać awarii w ładniejszych okolicznościach przyrody… Podobnie do wczorajszej awarii Miszy, także i tu każdy ma coś do powiedzenia. Generalnie… chłopaki chcą kleić dętkę, co w sytuacji, gdy każdy ma ich (nieklejonych, tylko zapasowych) po kilka w sakwach jest – delikatnie mówiąc – pozbawione sensu. W końcu zapada decyzja o wymianie… uff, bo wizja spędzenia kilkudziesięciu minut pośrodku niczego zaczynała wyglądać na całkiem realną. Ruszamy w kierunku Lednic.

Kompleks pałacowo - parkowy Lednice. Zabytek UNESCO. Koniecznie!!

To w sumie największy minus naszej wycieczki – chcąc sprawdzić, gdzie warto pojechać i co zobaczyć – nie zwiedzamy żadnego kompleksu, jaki na trasie wypatrzymy. Omijamy więc zamek w Valticach, mimo, iż przez miasteczko przejeżdżamy (co zdecydowanie trzeba będzie nadrobić przy okazji wyjazdu w maju 2023), przemykamy obok Świątyni Trzech Gracji (gdzie rowerzystów… ho ho!) i docieramy do pod wspomniany pałac w Lednicach. Sporo tu zwiedzających w okalającym parku, po którym jeździć na rowerach nie wolno. Na zdjęciach schodzi (dosłownie, hehe) nam trochę czasu. Ruszamy z mocnym postanowieniem, że teraz to już będziemy tylko jechać. Aha.

Bowiem od Wielkich Bilowic (dokładniej: Velké Bilovice) do Mutěnic to najbardziej zjawiskowy kawałek trasy tego dnia. Świetne, mało uczęszczane drogi, takie prawie-asfaltowe (nasze gravele lubią to!) wiodące niczym rollecoaster po wzgórzach okolicznych winnic wręcz zachwycają widokami. Do tego co kawałek, nawet w najmniejszej wiosce (a i na wzgórzach pomiędzy miejscowościami też) można znaleźć świetne miejsca postojowo – widokowe. W sensie: kawka? Proszę bardzo. Lampka wina? A owszem. Panoramka – voila! I jak tu jechać?  

W Mutěnicach zamierzamy przystanąć na kawie… ale widoczny z daleka parking, zawalony… rowerami skutecznie nas do tego zniechęca. Jest piątek, to klasycznego początku weekendu brakuje jeszcze parę godzin, ale… rowerzystów na trasie tylu, że przecięty kierowca w Polsce zdecydowanie nadużyłby różnych niecenzuralnych słów. Na szczęście to Czechy… nikt to na nikogo nie trąbi, uśmiechnięci ludzie szybciej lub wolniej przemieszczają się szlakami rowerowymi lub ulicami, słońce świeci… normalnie afirmacja szczęścia. Ekipie udziela się ono na tyle mocno, że nagle zaczynają przyspieszać i mutenickie, śliczne domki w kafelkami wokół okien i drzwi… przyjdzie nam zobaczyć podczas kolejnego wyjazdu. Bo tu nagle nie stało czasu…

Nocleg tego dnia mamy ustalony w Veseli nad Moravou. Za sprawą fantazji nawigacyjnych jednak, posileni całkiem smacznym kebsikiem w Stražnicy jedziemy do miejscowości docelowej wbijając na taki jakby niebieski szlak. Czyli robimy zupełnie pozbawioną sensu pętelkę po wzgórzach okalających Veseli. Bezsensowną, bo ani widoki już nie te, ani trasa za bardzo przyjemna… być może nasyciliśmy się już atrakcjami tego dnia, kto wie. Dojeżdżamy do Veseli, rozpakowujemy rowery, marsz do Lidla… bo zamierzamy wieczorem być bardzo weseli.