Jeszcze tu wrócimy, czyli dzień trzeci

Na szlaku...

Miło było, ale się skończyło. No, prawie. Bo niedzielna trasa miała być ostatnią w trakcie tego wypadu. Mając na względzie to, że na koniec zawsze wszystkim się wszędzie śpieszy, dystans zaplanowany był tegoż ostatniego dnia najkrótszy. No nie najkrótszy z możliwych, ale jednak…

Ruszamy z Bukowca na Przełęcz pod Brzeźnikiem (ot, fantazja, kilometrowy podjazd na rozgrzewkę z samego, zimnego rana)… i od razu dostajemy po oczach błyszczącym na sudeckich szczytach śniegiem. Na tyle jest to przedni widok, że niejednokrotnie jeszcze tego dnia przystaniemy na fotograficzne sesje. 

Eeee... ale że po błocie?

Na przełęczy pod Brzeźnikiem

Pałac w Ciszycy mijamy jakoś tak bez większej atencji, pałac w Miłkowie już bardziej przykuwa naszą uwagę. To asfaltem, to terenem mkniemy sobie przez okołojeleniogórskie wioski, wszystko idzie idealnie, ale… do czasu. 

Za Mysłakowicami na krótki odcinek wjeżdżamy na terenowy odcinek wiodący u podnóża Krzyżowej Góry, zwanej również górą trzech królów. To dawny punkt widokowy położony w pobliżu Mysłakowic. Na jej szczycie znajdują się skałki, a na nich ustawiony został Krzyż Trzech Króli Pruskich. Nie, nie mamy ambicji wjechać na szczyt, ba, część z nas traci ochotę jazdy przez pełną kałuż i błota drogę leśną w kierunku szczytu pobliskiej góry Żeleźniak. Oczywiście Norbiś nie byłby sobą: “jest ślad – trzeba nim jechać“. No może i tak. Jednak połowa ekipy zawraca i rusza w kierunku wsi Schwarzbach… czyli dzielnicy Czarne, będącej dziś częścią Jeleniej Góry. Oczywiście wcześniej, wracając spod Krzyżowej Góry myjemy swoje rowery na pobliskiej myjni, by potem z góry patrzeć na brudasów trzymających się uparcie wyznaczonej ścieżki. 

Trasa im. Mnóstwa Pałaców

Na zamek!

Zjeżdżamy się z resztą ekipy pod Pałacem na Wodzie w Staniszowie. Chce nam się kawy, ale w restauracji kawy nie dostaniemy… to jeszcze nie jest sezon (!). Serio?!! Tak jakby na kawę musiał być sezon??!! No dobra, może to dlatego, że w pałacowej restauracji o kawę zapytały te ubłocone brudasy? Nie drążmy tematu. Następny w planie jest Zamek Księcia Henryka, więc może tam…? No nie. Tam też nie. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Panoszący się nad okolicą zameczek myśliwski księcia Heinricha von Reuss, z początku XIX wieku jest jakby żywcem wyjęty z obrazów Caspara Davida Friedricha. Romantyzm w pełnej krasie. Choć przyznajemy, wjazd na górę (da się całość zrobić rowerem, aczkolwiek na rozstajach wybierajcie trasę dłuższą, bo nią da się jechać, w przeciwieństwie do tej krótszej, pełnej korzeni i kamieni) to spore wyzwanie. Zwłaszcza dla nas, ludzi nizin. Ale widok, cóż… sami zobaczcie.

Na Zamku Księcia Henryka

No dobrze, to... gdzie ta kawa?

Znikamy spod zamku niezwłocznie, jak tylko Kris zmienił dętkę (ano, trzeba było uważać na poprzecznych rynnach odwodnienia, przecinających praktycznie całą ścieżkę do i z zameczku). Kawałek przejeżdżamy dość ruchliwą (nawet w niedzielę) drogą wojewódzką DW 366, ale zaraz znikamy z niej, uciekając w teren i między osiedla, tylko po to, by lokalnymi drogami wjechać do Cieplic. Czas mamy zacny, pogoda dopisuje, toteż część ekipy rusza na rundkę fotograficzną po cieplickim parku i starówce. W międzyczasie reszta, czyli ci jakby mniej zainteresowani zwiedzaniem znajduje sobie wolny stolik w kawiarni (co, zważywszy na porę dnia i okoliczności przyrody nie jest wcale lekkim zadaniem). Na skutek nie trzeba długo czekać. Pingające komunikatory  zachęcająco namawiają zwiedzaczy do przyjazdu na kawę i deser. 

Jeszcze tu wrócimy...

Niestety to już (prawie) koniec. Jeszcze tylko krótki odcinek do Jeleniej, przeskakujemy pod DK3 i wjeżdżamy na szlak wzdłuż Bobru. Niedzielne popołudnie plus słońce robią swoje: trasa do Perły Zachodu jest pełna spacerowiczów.Trzeba bardzo uważać, by na kogoś nie wpaść. Jeszcze tylko obowiązkowa rundka wokół rycerskiej wieży w Siedlęcinie, podjazd do agroturystyki i możemy się pakować do aut. Było wybornie. Z pewnością wrócimy jeszcze na Dolny Śląsk, kolejne trasy czekają.

Ano, wrócimy....

A tego dnia jechaliśmy tak...