Sporo łażenia, a rowerem tylko z hotelu do hotelu.
Noc minęła… szybko. Zwłaszcza, że późno się zaczęła. Nie, nie dla nas, ale dla otaczającej nas Medyny. Z perspektywy – hotelik z pierwszej i ostatniej nocy, oddalony od ścisłego centrum o jakieś 800 metrów robił różnicę. Jeśli wybierzecie nocleg w Medinie, nie liczcie, że to miasto pozwoli Wam szybko zasnąć. Nie ma to tamto – większość ludzi przyjeżdża tam się bawić, a ci, którzy tego nie robią, zwykle są po to, by zachcianki klapkowych turystów spełniać. Więc zapachy grillowanych mięs, okrzyki i głośna muzyka będą Wam towarzyszyć do późna. Coś za coś….
Ale noc przespaliśmy, hotelik majątku nie kosztował (niecałe 300 zł za 5 osób, ze śniadaniem, to raczej znośnie, co?). Śniadanie zjedzone, idziemy w miasto. Przenosiny (walizki mamy w tym, gdzie spaliśmy pierwszą noc) i tak dopiero po 13, więc na spokojnie można się powłóczyć uliczkami medyny. A jest gdzie (nawet się zgubić!) bo mieści się ona na powierzchni ponad 600 hektarów i jest największą medyną w całym Maghrebie. (Btw. znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Oczywiście to wszystko powoduje, że jest tam cała masa turystów… cóż, dla porządku odnotujmy, że nasza piątka też wpisała się w statystykę odwiedzających. No to w drogę. Garminy uruchomione, kroki się liczą, kwadraty zaliczają? Marsz.
Setki stoisk, dziesiątki barów, knajpek, straganów z jedzeniem, dywanami, ceramiką, tekstyliami, wyrobami z metali, srebra, złota, kamieni szlachetnych i niekoniecznie, mydło, balsamy, oliwa i słynne marokańskie olejki… całość tak natarczywa zarówno zapachem, jak hałasem.
Po tych prawie 10 km chodzenia wracamy w końcu do hoteliku, szpejujemy rowery i zmieniamy lokum. Tam szybki demontaż naszych maszyn, uszykowanie walizek, bo rano wylot do Europy.
Ogarnięci… walizki uszykowane, to wracamy do medyny. Nocą, podobnie jak poprzednio robi ona ogromne wrażenie. Wbijamy na obiadokolację, ale wcześniej odwiedzamy… Carrefoura. W końcu mamy świetną miejscówkę na dachu hotelu i zdecydowanie milutko będzie tam wypić na zakończenie wycieczki po piwku. Albo po dwa. Albo…
Tak, wiemy, że to dziwnie wygląda, ale ludzie łapią... się na takie zabawy...
A rankiem. Takim naprawdę wczesnym spakowani ruszamy na lotnisko. Transport zamówiony via hotel co prawda minimalnie się spóźnił, ale na szczęście wzięliśmy to pod uwagę i umówiliśmy się z odpowiednim zapasem.
Siedząc na lotnisku umawiamy się na wspominki wyjazdowe i… gdy pada hasło od Miszy: na kolację Ewa zrobi schabowe… wszyscy mają łzy w oczach. Tak było, nie zmyślam.
¯\_(ツ)_/¯
To już koniec opowieści. Dzięki, że dobrnęliście z nami do końca 🙂