Dunaj, dzień pierwszy…

Pasawa - Untermühl. 72 km, 414 m up.

Wtorek, 28 czerwca 2022. Jakoś tak wcześnie rano… grupka jeszcze się szykuje, więc wróćmy na chwilę do poniedziałku. 

Otóż cały poprzedni dzień, nazwijmy go dojazdowym, spędzony przez ekipę w samochodach spowodował, że wieczorne spotkanie przy kolacji (a mieliśmy naprawdę wypaśne lokum na starym mieście w Pasawie) przedłużyło się na nocne zwiedzanie miasta, bieganie w deszczu i takie tam rzeczy, które dzieci robią, gdy się nudzą. Dość powiedzieć, że rano wstawało się trudno. Może nie było słychać złorzeczeń w kierunku wino(wajcy) tego wczesnego startu… ale było blisko. W końcu jednak wszyscy zameldowali się na śniadaniu, spakowali co mieli do zabrania i wreszcie ruszamy. 

Dzięki wam, o bogowie deszczu...

Altstadt Passau to nasz pierwszy punkt programu na ten dzień. Wąskie, wyłożone brukiem uliczki zmyła nocna ulewa, miasto też jakby odetchnęło po poniedziałkowym upale… jedzie się więc niezwykle przyjemnie. Zjeżdżamy nad rzekę, a właściwie nad rzeki, bo w Pasawie Dunaj łączy się z rzeką Inn. Przystajemy pod Scheibling Tower, zabytkową wieżą nad dopływem Dunaju… chwila dla fotografa być musi. A potem, jak to w przypadku wyjazdu z większego miasta… chwilę trwa, zanim zrobi się spokojnie. I cicho. I przyjemnie. Póki co jedziemy przez Ilzstadt, dzielnicę Pasawy, wszędzie wydzielone drogi dla rowerów wyprowadzają nas znowu nad rzekę, przystajemy chwilę na zdjęcia (i będziemy tak przystawać co kawałek). Robi się coraz cieplej, a trasa po niemieckiej stronie (a tak, do Austrii wjedziemy dopiero za jakiś czas) prowadzi przez kolejne wioski i miasteczka. W jednym z nich, Obernzell przystajemy na kawę. Kawę i lody. Chwilo trwaj…

Właśnie w Obernzell, na skraju miejscowości, nad rzeką znajduje się kolejny z malowniczo położonych zamków. Jak wszystkie na trasie – obejrzymy go jedynie z zewnątrz, bo dystans dnia, choć może nie jest zbyt duży, to jednak sam się nie przejedzie. A że widoczki po drodze robią co chwilę wrażenie, zaś my im ulegamy dość łatwo, to czas ucieka. Dojeżdżamy do Zapory Jochenstein… ups… okazuje się, że ślad biegnie po drugiej stronie Dunaju. Znaczy się trzeba wtargać nasze rowery z sakwami kilkanaście stopni wyżej, po schodach… potem przewędrować kawałek nad rzeką i znieść je po drugiej stronie zapory. Cóż… nikt nie mówił, że będzie lekko…

Na przeprawie schodzi nam kilkanaście minut, ale wreszcie ruszamy do Austrii. Przekroczenie granicy jest niezauważalne, właściwie, gdyby nie linia na jezdni i… smsy od operatorów telefonii komórkowej – nikt by tego nie zauważył. No dobra, niektórzy nie zauważyli mimo to… 

Austriacka strona trasy zaraz robi się jakby ciekawsza. Głównie za sprawą lekkiego pofałdowania terenu, po którym poprowadzono szlak. Pniemy się ku miejscowości Oberanna, widząc po drugiej stronie Dunaju ślicznie położony, górujący nad okolicą zamek Marsbach. Ekipa dziarsko zmierza pod kolejne górki, po czym, przez most Niederranna pojawiamy się  znowu na drugiej stronie rzeki. Jeszcze z południowego brzegu machają do nas parasole naddunajskiej knajpki w Niederrannie, więc zdecydowani na kawę i jakiś mały obiadek – jedziemy do miejscowości coś przekąsić.

W restauracji (która na początku wcale za taką nie uchodziła) ostatecznie jemy obiad. Mimo – co tu kryć – niesympatycznej obsługi. Ale na dalszej trasie nie bardzo widać kolejne knajpki (i nie ma pewności, że będzie tam lepiej)… decydujemy się więc na dłuższy postój, bo nagle do ekipy dociera, że ten zamek, co to się tak pysznił zza rzeki… to jest na trasie! Znaczy… trzeba będzie tam podjechać…

Gdzie ten podjazd? Dawać mi tę górkę!

Podjazd pod Marsbach to 2 km sztajfka, która potrafi trzymać nachylenie kilkunastu procent na całkiem sporej długości. Nie jest więc lekko, a że rowery osakwione, rowerzyści najedzeni, gorąco i w ogóle pod górkę… to wjazd na szczyt trochę trwa. Zamek… oglądamy z zewnątrz, bo raz, że to prywatna hacjenda, a dwa… z bliska wygląda, jakby potrzebowała pilnego remontu. Nie jest co prawda ruiną, ale… 

Ruszamy w dół. Mhm, dobrze myślicie. 2 km podjazdu o średnim nachyleniu 9% to… bardzo szybki zjazd. Z naciskiem na BARDZO 😀 Grupka na zjeździe rozpada się podobnie jak na podjeździe w końcu jednak zjeżdżamy się nad rzeką, pod urokliwym drzewem. Pytacie, jak można się zgubić na trasie z której nie ma zjazdów? Można. Ale nałóżmy na to zasłonę milczenia…

Ostatnie 20 km to już malowniczo meandrujący Dunaj, szlak pięknie wiodący wzdłuż rzeki, dwie przeprawy promowe i meldujemy się w naszym gasthausie w Untermühl.  Kolacyjka, piwko… i dolce far niente, jak mawiają Włosi.