…czyli z Siedlęcina do Lwówka Śląskiego.
Nocleg pod Jelenią Górą wypadł nam w miejscowości Siedlęcin, w przyjaznej i wartej polecenia agroturystyce Viktoria, na ul. Górnej 46a. Dojazd z dnia poprzedniego wypadał nam co prawda pod górkę (jak mawiał Jędrzej: “skoro jest pod górkę, to znaczy, że dobrze jedziemy”), ale za to dzień drugi zaczęliśmy od długiego, przyjemnego i szybkiego zjazdu do centrum wsi. Dobra wiadomość jest też taka, iż… mimo różnych, uprzykrzających życie rowerzysty zakazów, w miejscowości jest czynny sklep (również w niedziele niehandlowe), więc przed ruszeniem w trasę można zaopatrzyć się w niezbędne napoje czy przekąski.
Plan trasy obejmował wizytę w Jeleniej Górze. Ruszamy do niej lewym brzegiem Bobru, początkowo przyjemną, asfaltową drogą, która kończy się tuż za urokliwie położonym schroniskiem, zwanym Perłą Zachodu. Przystajemy tam na kawę, mimo wczesnej (no, nie aż tak bardzo, ale jednak) pory jest tam już spora liczba amatorów wędrówek. Wiedzieliśmy o tym – ostrzegano nas, że ten szlak potrafi być równie zatłoczony, co kórnicka promenada w ciepłe majowe dni. Dopijamy espresso i ruszamy do stolicy dawnego województwa jeleniogórskiego. Trasa jest przyjemna, szeroka, jedynie na wysokości elektrowni wodnej Bobrowice IV dróżka się zwęża i widzie pod pobudzającą górkę. Mijamy “cudowne źródełko”, przystajemy na zdjęcia przy moście kolejowym i po kilkunastu minutach meldujemy się na puściutkim jeleniogórskim rynku.
Powrót do Siedlęcina nasz Wielki Planista umyślił sobie prawym brzegiem rzeki… jednak zauważone w trakcie dojazdu wzgórza i skałki (zwłaszcza wiodący wzdłuż Bobru szlak przez grupę skalną Wieżyca) skutecznie zniechęcił nas do realizacji tych bardzo nierowerowych zamierzeń. Szybka dyskusja, Norbert (pamiętacie? “jest ślad – trzeba nim jechać”) został przegłosowany i tym samym wróciliśmy do Siedlęcina po trasie dojazdu.
We wsi przeprawiamy się na prawą stronę Bobru i ruszamy szlakiem rowerowym ER-6. Doskonale oznaczonym, wyjątkowo pięknie poprowadzonym, wzdłuż meandrującego Bobru. Wąska, gruntowa, acz z wystającymi korzeniami dróżka doprowadzi nas aż do tamy w Wrzeszczynie , skąd szlak odbija asfaltową drogą do… północnych rogatek Siedlęcina. Nagrodą za ciągnący się dość długo łagodny podjazd jest piękna panorama miejscowości, w której nocowaliśmy, uzupełniona skrzącymi się na horyzoncie szczytami Sudetów, które jeszcze w znacznej mierze pokrywa zimowy śnieg. Pięknych widoków na tym odcinku jest zresztą co niemiara. Gdy już wydaje się nam, że ładniej być nie może… z przełęczy prowadzacej w kierunku Jeziora Pilchowickiego ośnieżony szczyty gór prezentują się jeszcze piękniej.
Przy moście kolejowym, a zwłaszcza przy zaporze pilchowickiej jest już sporo zwiedzających i spacerujących amatorów odpoczynku na świeżym powietrzu. Udaje jednak nam się zamówić kawę, jest przyjemnie ciepło, nigdzie się nam nie spieszy. Po krótkim odpoczynku i obowiązkowych fotkach ruszamy w kierunku Wlenia.
Na położonym poniżej zapory odcinku rzeki kwitnie kajakarstwo. Widać sporo wypożyczalni sprzętu wodnego, są, mimo epidemii osoby, które Bobrem spływają do Wlenia. Rzeka nie jest w tym miejscu jakaś wymagająca – przeciwnie, przynajmniej na odcinku zanim wjedziemy w las, widać, że płynie dość leniwie. Mijamy amatorów spływów, kilku pieszych wędrowców i zagłębiamy się las, tym razem na lewym brzegu rzeki, by po kilku kilometrach wybornej, szutrowej drogi dotrzeć do miasteczka o wdzięcznej nazwie Wleń. To ważny punkt wycieczki, bo znajduje się tu ładny, barokowy pałac (zwany książęcym), w którym mieści się pensjonat i kawiarenka. Zaś po drugiej stronie Bobru, na szczycie wzgórza rozpostarł się zamek warowny z XII stulecia, którego założenie przypisuje się Bolesławowi I Wysokiemu, który bym wnukiem Bolesława Krzywoustego.
Podjazd na zamek to jeden z trudniejszych odcinków naszej trasy. Docieramy tam we trzech (reszta, mówiąc oględnie, “się spieszyła” i … zrejterowała), ale zmęczenie na podjeździe zdecydowanie zostaje wynagrodzone piękną panoramą okolicznych wzgórz i dolin. Z zamkowej wieży widac ośnieżone Sudety, a kwitnące rzepaki dodatkowo podbijają walory krajobrazowe.
Ruszamy na ostatni odcinek trasy. Z Wlenia czeka nas dość długi, choć niespecjalnie stromy podjazd do przełęczy bystrzyckiej, gdzie odbieramy nagrodę za zmęczenie – długi, niezwykle malowniczy zjazd do wsi Przeździedza. W miejscowości stoi piękny, XVII-stowieczny pałac, którego biała, acz zaniedbana (mamy nadzieję, że póki co) elewacja jasno odbija się od otaczającego ją krajobrazu. Jak wieść niesie, pałac był w początkach istnienia budynkiem klasztornym benedyktynek z Lubomierza. W wieku XIX, gdy przeszedł w ręce prywatne, otwarto tu piękną restaurację. To był z pewnością złoty wiek dla pałacu – został on wtedy odnowiony, staw przed pałacem przekształcono w ozdobną sadzawkę, a cały urok dopełniał niesamowity park ozdobny założony w stylu angielskim. Po wojnie w pałacu działał PGR i … reszty nie trzeba chyba dopowiadać.
Pałac w Przeździedzy, zamek w Płakowicach, Pałac Brunów oraz tzw. Szwajcaria Lwówecka to ostatnie etapy naszej rowerowe włóczęgi. Trasa z Siedlęcina do Lwówka to około 70 km, przypadających na bardzo dobre, wąskie i praktycznie o zerowym ruchu samochodowym asfalty, a także rewelacyjne szutrowe i gruntowe ścieżki wiodące wzdłuż rzeki Bóbr. Trasa niezwykle malownicza, pozwalająca nasycić się tak pięknem przyrody, jak i historycznymi walorami Dolnego Śląska. Nie jest specjalnie trudna, jednak… podjazdy potrafią, zwłaszcza mniej sprawnemu rowerzyście, dać w kość.
A oto jak jechaliśmy tego dnia…