Czyli… rower w czasach zarazy 🙂
Pomysł powstał absolutnie spontanicznie. Mieliśmy jechać na gravelowy maraton w połowie marca. Ale organizator postawił sobie za cel (organizator tamtego maratonu) zniechęcić nas do swojej imprezy nadszczegółowymi pytaniami. W efekcie więc nie zapisaliśmy się (może nie, że z obrzydzeniem, ale na pewno bez żalu), za to szybko, jakby znikąd pojawił się pomysł wyjazdu “gdzieś na południe, w górki”. Wiecie… wylewa się hektolitry potu zimą na trenażerach, to potem nosi człowieka, by sprawdzić, czy to coś w ogóle dało…
Od słowa do słowa… padło na Pętlę Lwówecką, szlak rowerowy prowadzący przez tereny powiatu lwóweckiego. Ale im bardziej zagłębialiśmy się w plany zwiedzania tamtych terenów, tym bardziej nachodziła nas ochota na delikatną modyfikację pierwotnych założeń. I tak zamiast stukilometrowej, jednodniowej pętli po szosie zrobiła nam się dwudniowa eskapada po okolicy, ze zwiedzaniem atrakcyjnych miejsc (nawet, jeśli dany zabytek można zobaczyć jedynie z zewnątrz). I gdy tylko okazało się, że “można jechać, bo rząd zezwala na otwarcie hoteli i agroturystyk”… to Mariusz błyskawicznie załatwił miejsce postoju (porzucenia) aut, a Kris ogarnął noclegi.
Ślad został wytyczony. “Trzeba nim jechać” – jak mawia Norbi.