Berlińskie powroty…

… czyli wielkie miasto z perspektywy roweru.

On the road... again!

Tu i tam po Berlinie...

Niedzielny poranek zaczynamy… od naprawy roweru. Na szczęście mamy ze sobą Norbisia, więc wymiana dętki trwa mniej więcej tyle, ile wypicie jednego espresso. Słowem: krótko. Ani się obejrzeliśmy, a już cała ekipa wyszykowana, osakwiona, sprawnie szykuje się do wyjazdu z hotelowego parkingu. Ruszamy!

Na początek wzdłuż kanałów Sprewy, przez samo centrum Berlina. Bundestag, zabytkowy budynek Reichstagu, widoczny z daleka Aleksanderplatz… wreszcie pozostałości Muru Berlińskiego… szybko nam idzie ta wycieczka. Jeszcze most Oberbaumbrücke (ten z filmu Run, Lola, Run) i już właściwie prawie koniec berlińskich atrakcji…

Inny świat...

Oczywiście, tych atrakcji w Berlinie jest znacznie więcej. Zanim jednak do nich wrócimy… trzeba wspomnieć o niezwykle przyjaznej dla rowerzystów infrastrukturze rowerowej. Już poprzedniego dnia, jadąc z Poczdamu doświadczyliśmy dobrodziejstw wyjątkowo płynnej jazdy (na te 70 km, które pokonaliśmy między Poczdamem a Berlinem może kilka km wiodło drogami, po jezdniach bez wydzielonych pasów dla rowerów). No ale ktoś powie, że poza ścisłym centrum jakby łatwiej takie ciągi komunikacyjne dla rowerzystów sprokurować. Otóż… w centrum wielkiego miasta też się da. Włócząc się po Mitte, Kreuzbergu, czy Lichtenbergu… praktycznie nie było miejsca, gdzie trzeba było jechać ulicą, bez wydzielonego ruchu rowerowego. Nawet w miejscach licznych remontów, gdzie na nowo malowano tymczasowe pasy dla aut – nie zapominano o domalowaniu osobnego pasa tymczasowego dla rowerzystów. Po prostu inny świat… 

Checkpoint Charlie i my 🙂

Berlin Zachodni, Berlin Zachodni...

A tak, dokładnie. Podczas takiej fajnej rowerowej wycieczki nie mogliśmy sobie odmówić wizyty w dwóch miejscach nierozerwalnie związanych z mitem “innego świata”, jakim dla sporej części nas (no, są w KaBeeRze osoby, które tamtego smutnego czasu nie pamiętają i niech tak zostanie) był kiedyś Checkpoint Charlie i Lotnisko Tempelhof. Punkt graniczny pomiędzy wschodnim a zachodnim Berlinem tym razem przywitał nas duuużo mniejszą ilością japońskich turystów, niż kilka lat temu, dzięki czemu można było swobodnie poświęcić kilka dłuższych chwil na pamiątkowe zdjęcia. 

Inaczej, niż poprzednio było też na Tempelhof. Gdy zwiedzaliśmy Berlin na rowerach w 2017 roku, teren lotniska służył wówczas za lokalizację stref pomocy dla migrantów. Gdy wjechaliśmy na pas startowy dawnego lotniska poza nielicznymi rolkarzami i biegaczami nie było widać prawie nikogo. Czego oczywiście nie omieszkaliśmy się wykorzystać…

🙂

Z powrotem... do lasu 🙂

Wracamy z Berlina teoretycznie inną trasą, niż doń wjechaliśmy. Ale od południowo – zachodniej strony, oprócz pasma jezior i zbiorników wodnych rzeki Haweli jest jeszcze ogromna połać lasu Grunewald. Bardzo przyjaznego dla rowerzystów lasu… 

Tym razem jednak nie zapuszczamy się głęboko w ostępy leśne, nad brzegi zbiorników wodnych, a jedynie dojeżdżamy nad krawędź Grunewaldsee, zbiornika wodnego przy którym mieści się urokliwy pałacyk myśliwski. Jagdschloss Grunewald jest najstarszym zachowanym w Berlinie pałacem Hohenzollernów (książę elektor Joachim II Brandenburski zlecił jego budowę w 1542 r.)… warto go zwiedzić, choćby dla obrazów  Łukasza Cranacha Starszego i jego syna, Łukasza Cranacha Młodszego. A poza tym… jest tam całkiem porządna restauracja, gdzie da się spałaszować to i owo, wypić kawę i generalnie spędzić przyjemnie czas.

Miło było, ale się skończyło 🙁

Powrót do Poczdamu, ostatnie kilometry to najpierw długi (choć niespecjalnie trudny) podjazd na wzgórze Schäferberg (zwane także Kilometerberg, hehe ) w Düppeler Forst, lesie położonym na wyspie Wansee. Samo wzgórze – 103,2 m.n.p.m. – to piąte co do wysokości wzniesienie w okolicach Berlina. Zauważalnie widać też, że to mekka rowerzystów – w obie strony, czyli pod górkę i z górki mijamy ich co najmniej kilkudziesięciu. Jadą (podobnie jak my) świetnymi asfaltowymi drogami rowerowymi (oddzielonymi od pasa dla aut), ale też i pomykają jezdnią. Oczywiście nikt na nich nie trąbi. To Niemcy, tutaj prawie każdy jeździ na rowerze i ta kultura poszanowania rowerzystów widoczna jest wszem i wobec. 

Wjeżdżamy do Poczdamu mostem szpiegów, przemykamy obok dzielnicy holenderskiej, solennie sobie obiecując, że następnym razem… KONIECZNIE i po krótkim rajdzie wzdłuż Templinersee meldujemy się na parkingu hotelowym, gdzie czeka na nas niespodzianka. Opłata nie jest konieczna, parkowaliśmy gratis 🙂Pakujemy  rowery na auta i wracamy do Kórnika. Sam Poczdam z pewnością jeszcze odwiedzimy!

Gdyby kogoś interesowała trasa, to jechaliśmy drugiego dnia tak: